|
Widzisz wypowiedzi znalezione dla zapytania: skutki uzależnienia
Temat: Czy jest to sposob?
Pozwolę sobie podzielic sie z Państwem kilkoma moimi myślami, będącymi w istocie swojej raczej pytaniami oraz spróbuję odnieść je do rozważań natury bardziej ogólnej.
Sprecyzujmy na początek czym jest nałóg? Czy wyłącznie: wyborem, fantazją, ekstrawagancją, degrengoladą, egoizmem? Wskazuję na te określenia jako - na najczęściej wymieniane, najbardziej pospolite i - jakże to przykro brzmi - wielokrotnie zamykające wszelkie dyskusje.
Spójrzmy natomiast na każdy nałóg jak na chorobę o etiologii dość złożonej, nie wyjaśnionej do końca, w której, coraz częściej dyskutuje sie i postuluje istotny udział czynnika genetycznego.
Prosze mi zatem pozwolić zaproponować następujące rozumowanie.
Skoro nalóg definiuje się jako chorobę, to oczywistym staje sie oczekiwanie leczenia, którego skuteczność związana jest, o ile dobrze wiem, z odtruciem i pózniejszą psychoterapią.
Warto jednak zdać sobie sprawę z rzeczy najbardziej oczywistej: dopóki osoba określana jako "uzależniona" nie podejmie terapii (pomijam tu jej skuteczność), dopóty będzie żądała substancji uzależniającej.
Pierwsze pytanie, które teraz stawiam brzmi następujaco: czy istnieje powszechna, ogólnospołeczna zgoda na tworzenie centrów psychoterapii?
Pojawia się nieuchronnie pytanie nastepne. Jestem przekonana, że każdy wie o istnieniu leku o nazwie Metadon, będącym substytutem heroiny, podawanym w celu łagodzenia skutków uzależnienia.
Pozwolę sobie więc zapytać: Czy istnieje powszechna akceptacja takiego działania? Czy istnieje zgoda na finansowanie przez państwo kosztów leczenia tym lekiem?
Czy też może - wobec ograniczeń finansowych i niemożności refundowania każdej terapii oferowanej przez współczesna naukę, pojawią się głosy, że przeciez są "poważniejsze" choroby, "ważniejsze", "nie zawinione", nie będące "wyborem", budzące, w powszechnym społecznym rozumieniu, większe współczucie, aniżeli tylko odrazę.
Doszliśmy zatem do problemu centralnego. Czy wolno jest nam WARTOŚCIOWAĆ schorzenia i kto ma to robić? Jeśli tak, to według jakich kryteriów? Wskaznika śmiertelności? Estetyki? Subiektywnych i niejasnych impresji?
Bardzo proszę o zauważenie jeszcze jednego, trywialnego faktu. Każdy z nas, w momencie zetknięcia się z jakąkolwiek chorobą dąży - i przede wszystkim - oczekuje jak najdoskonalszych form leczenia. Dla jednych osób będą to np. schorzenia onkologiczne, dla innych - uzależnienia.
Sprecyzuję więc pytanie kolejne: czy wobec znanego faktu braków funduszy np. na cytostatyki najnowszych generacji istnieć będzie przyzwolenie na skierowanie części pieniędzy podatników na "banalne", w ich rozumieniu, pozostałe terapie?
W zaproponowanych Państwu rozważaniach pominęłam w sposób zamierzony moment inicjacji nałogu oraz choroby, mając świadomość jego pewnej odmienności, co z całą mocą podkreślam . Zamierzeniem moim była natomiast prośba nieśmiała o zauważenie aspektu złożonej natury poruszonego zagadnienia oraz jej etycznego znaczenia.
Chciałabym, jeśli mi wolno , odnieść się równiez do pytania zasadniczego, sprecyzowanego przez Jej_Męza.
Opisane działanie nie może być, stać się - jedynym. To oczywiste. Jestem natomiast zdania, że pozwoli być może na kontrolowanie procederu przyjmowania narkotyków (HIV, HCV), przy czym stopień tej kontroli można poddać pod kolejną dyskusję
Z pozdrowieniami pozostaję
jak
zawsze...
ciepłymi
Obejrzyj resztę wiadomości
Temat: SLD chce legalizacji marihuany
Argument o podrzucaniu pani Senyszyn jest bzdura,
bo mozna podrzucac bedzie takze zakazany narkotyk... twardy!
Prawda jest, ze narkotyki sa powszechnie dostepne
wystarczy przejsc sie po dyskotekach dla młodych!
Bodaj wczoraj podano informacje, ze wazna osoba w Watykanie
handlowała kokaina i miała 80 gram...
Zreszta gdzies czytałem, ze we Włoszech epidemia kokainy!
Czytałem gdzies o mniejszej szkodliwosci marihuany czy LSD niz alkoholu!
Jestem tylko ciekawy czemu legalny jest alkohol,
a nie marihuana czy LSD... no ktos kiedys o tym decydował!
za wikipedia:
Już w późnych czasach wiktoriańskich używano kokainy dla rozrywki. Bohater
znanych powieści detektywistycznych Artura Conan Doyle'a - Sherlock Holmes, nie
stronił od przyjmowania kokainy dożylnie. Określał kokainę jako silnie
stymulującą i rozjaśniającą umysł. Zygmunt Freud był kolejnym entuzjastą
kokainy. Napisał piosenkę, w której sławił walory tego środka. Opowiadanie
Roberta Stephensona Dr. Jekkyll i Mr. Hyde powstało podczas sześciodniowej
kokainowej sesji. Nieustraszony polarnik Ernest Shackleton badał Antarktykę
wspomagając się tabletkami o nazwie Forced March.
Kokainę wkrótce sprzedawano już bez recepty. Używano jej powszechnie w różnych
medykamentach, lekarstwach na ból zębów i napojach. Także w papierosach
gwarantujących podnieść cię z depresji i w kokainowo-czekoladowych tabliczkach.
Zachęcano kupujących zapewnieniami, że kokaina z tchórza robi bohatera, z
milczka gadułę i zmniejsza ból cierpiącym.
Kiedy kokainę zmiesza się z alkoholem zyskuje się kokatylen. Było to przyczyną
popularności domieszkowania kokainą win - najbardziej znane Vin Mariani.
Kokainowe wina zyskały sobie smakoszy wśród premierów, szlachty, a nawet
papieży. Architekt Frédérick Auguste Bartholdi stwierdził, że gdyby posmakował
Vin Mariani wcześniej w swoim życiu, zaprojektowałby Statuę Wolności kilka
setek metrów wyższą.
Napój Coca-cola wszedł na rynek w 1886 jako mieszanka ekstraktów krzewu koka i
nasion drzewa kola. Reklamowano ją jako "wartościowy napój pobudzający umysł i
leczący wszystkie nerwowe przypadłości". Do 1903, typowe opakowanie zawierało
około 60 mg kokainy. Dzisiejsza Coca-cola nadal zawiera ekstrakt z liści koki -
The Coca-Cola Company importuje obecnie ok. 8 ton liści rocznie. Jednak zabieg
ten skutkuje jedynie w walorach smakowych, gdyż narkotyk jest usuwany.
W tym samym roku 1886 nastąpił gwałtowny wzrost doniesień z całego świata o
nowych przypadkach kokainizmu i ostrych zatruciach kokainą. Część osób na
skutek tego przestała całkowicie zażywać kokainę, inni przerzucili się z
zastrzyków na formę doustną jako rzekomo mniej szkodliwą. Rozpowszechnienie
Coca-coli wspierało ten proces.
Używanie kokainy stawało się wówczas w pewnych kręgach modne. Szczególnie modna
stała się ta używka z jednej strony wśród artystów, intelektualistów, pisarzy,
ale także wśród gangsterów.
W końcu do opinii publicznej zaczęła docierać smutna prawda o skutkach
uzależnienia od kokainy. Po pierwszej wojnie światowej kokaina została zakazana
w większości państw. Wciąż jest jednak popularna, najbardziej na zmniejszenie
jej popularności wpłynęło pojawienie się heroiny.
Popularność kokainy wezbrała ponownie w USA w latach siedemdziesiątych i
zaczęła wypierać cannabis (marihuana). W narkotyku zauważyli interes
Kolumbijczycy jak bracia Fabio Ochoa, Jorge Ochoa i Juan David Ochoa, oraz
Pablo Escobar którzy stworzyli kartel narkotykowy z Medellin. W 1996 gazeta San
Jose Mercury News opublikowała serię artykułów śledczych pt. Ciemny związek
(Dark Alliance) zarzucając spowodowanie epidemii kokainizmu w gettach
amerykańskich działaniom świadomym i celowym CIA. Publikacja wywołała społeczne
oburzenie w USA, aczkolwiek nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności
karnej.
Obejrzyj resztę wiadomości
Temat: jak zdefiniować/określić 'jasność myśli'?
szarylemur napisała:
> jesli gna go chec napicia sie alkoholu, to dowodem jasnosci myslenia zula bedzie m.in podjecie decyzji o jego zdobyciu.
No, nie, ta decyzja sama w sobie nie bedzie dowodem jasnosci mysli u zula, a bedzie tym dopiero jasny I precyzyjny obraz owej decyzji w umysle zula.
I generalnie aby skrocic (ta sucz opera zjadla mi dosc dlugiego posta, a nie chce mi sie klepac na nowo). Wszystko co piszesz plynie z Twojej definicji ‘jasnosci mysli’, ktorej ja nie podzielam, znaczy sie nie wiazalbym jej do tego hasla, tylko zupelnie gdzie indziej znalazl jej miejsce. Stad przypuszczam, ze Ty bezustannie bedziesz wieszac te swoje bombki na tej choince, a ja je bede sciagal uznajac za zupelnie zbedne w rozmowie o ‘jasnosci mysli. Choc smialo moglbym uznac Twe mysli, za odpowiednie w innym temacie, przykladowo ‘szerokosc I glebokosc rozwazan przy rozwiazywaniu problemu’. Pytanie wiec, czy Ty poruszasz te ‘pobocza’ poniewaz chcesz odpowiedziec krotko I precyzyjnie na zadany temat, czy tez dlatego, ze chcesz wlasnie o nich mowic w jakims tam nawiazaniu tylko do tematu. Jesli to ostatnie, to ok. tyle tylko, ze musimy to sobie powiedziec, wowczas ja nie bede patrzyl sie na zadany temat w dotychczasowym duchu.
jesli gna go chec pozbycia sie cierpienia/ bardzo nieprzyjemnych doznan ze strony uzaleznionego organizmu, to ujrzenie niezmaconego obrazu butelki jako remedium na bole, nie bedzie juz dowodem jasnosci myslenia. to jest: niby bedzie ( krotkoterminowo), ale zarazem bedzie dowodem na nieumiejetnosc ogarniecia szerszego kontekstu calej sytuacji. i tak krotkowzroczna jasnosc widzenia zostanie przeciwstawiona dlugofalowej slepocie.
Ja od samego poczatku dalem za przyklad wyrywek z mysli zula, aby wlasnie zlapac flesz owych ‘jasnych mysli’ stad nie widze sensu wplatac tu krotkowzrocznosci, krotko/dlugo-falowosci odnosnie mysli zula, jego decyzji, to jest dla mnie poza tematem jako, ze wlazi na inne zagadnienia.
> to wazne czy swoje dzialania zul postrzega jako zaspokajanie pragnienia czy jako kurowanie przykrych skutkow uzaleznienia substancja uzalezniajaca. wg ciebie jest to niepotrzebne strojenie choinki?
Naturalnie ze niepotrzebne, ‘ jasnosc mysli’ nie musi wcale byc dalekowzroczna, madra, dawac rozwiazania problemu itp. Stad nie widze zastosowania w tych odnogach,ktore poruszasz, robimy wiec krok do przodu I dwa w tyl.
> ty sobie zakladasz, ze zul chce sie napic, ze chce alkoholu, bez zadnych rozwazan, prosto i krotko. bierzesz tylko ten maly odcinek pod uwage, i na tym odcinku masz calkowita racje, co do jasnosci mysli takiej osoby pomijasz jednak to, dlaczego ta osoba chce sie napic, czemu owo 'napicie sie' ma sluzyc i jakie beda jego nie tylko krotko - ale i dlugofalowe konsekwencje, dlatego, ze tak sobie przyjales ze zul mysli/ a raczej - ze zul o tym nie mysli
ja dodaje te ogniwa ( przyczyny i konsekwencji picia ) i sytuacja przestaje byc az tak jasna.
To moze jeszcze inaczej, dla lepszego zobrazowania, jakbym mial podac przyklad ‘wyschnietej ziemi’ I wskazal wysuszona maksymalnie lake, taka spekana I pelna bruzd. ‘Zdjecie czasowe tej suchej ziemi’ poprzedzalo by nadchodzacy za godzine opad deszczu, no I Ty chcialabys rozwazyc podana odpowiedz ale w szerszym kontekscie czasowym, gdzie ow deszcz zaczal by (lub juz by spadl) padac, dodajac ze w tak szerokim ujeciu owa ‘suchosc ziemi’ nie bedzie taka jednoznaczna I jasna. Tylko czemu ma to sluzyc, bo pewnikiem nie wyjasnieniu istoty tematu samego w sobie.
> mysli zulowe moga byc proste w obu przypadkach, ale czy beda swiadczyc o jasnosci myslenia mozna powiedziec dopiero wiedzac, na jaki problem/ zagadnienie sa one odpowiedzia.
Naturalnie, ze powyzsze rozumowanie moze byc wlasciwe, ale dla Twojej definicji ‘jasnosci mysli’ :”)) Jako, ze dla mnie (wedlug mojego rozumienia tego hasla), mysli zula, nie musza odpowiadac na zaden problem aby byly jasnymi myslami, stad odrzucam Twoje liczne sciezki, jako te prowadzace na manowce w tych konkretnych rozwazaniach.
ps. Ostatecznie wyjdzie, ze nic nie wyjdzie…
Obejrzyj resztę wiadomości
Temat: coraz bardziej załamana
Witaj, ja również wiele lat walczę z bulimią ale dopiero od niedawna tak
naprawdę...Co to oznacza..? Po pierwsze jestem w stanie zgodzić się na
zapłacenie pewnej ceny,w zamian za odzyskanie zdrowia.Tą ceną, w moim przypadku,
jest np znaczny przyrost wagi. Kilka lat temu kiedy moja psycholożka zapytała
czy byłabym w stanie pogodzić sie z kilkoma dodatkowymi kilogramami(często waga
w czasie leczenia rośnie) odpowiedziałam, ze absolutnie NIE, mało tego cichcem
marzyło mi sie jeszcze schudnięcie...Owszem chciałam wyzdrowieć ale tak żeby
przy okazji nie ponosić żadnych kosztów, późniejsze lata leczenia bez wyrzeczeń
pokazały, że to nie działa.Zdrowienie kosztuje!!!I tutaj trzeba zadać sobie
uczciwie pytanie: co jest dla mnie ważniejsze? I równie szczerze na nie
odpowiedzieć. Pamiętam, ze kiedyś nie dopuszczałam do sibie myśli o przytyciu,
długo jeszcze szczupła sylwetka była dla mnie najważniejsza..Chciałam zostać
wyleczona, a nie leczyć się... W ostatnim czasie wiele się zmieniło w mojej
postawie, przewartościowałam swoje życie, wiele zrozumiałam, by wreszcie podjąć
dojrzałą decyzję o podjęciu leczenia...Ponad wszystko zapragnęłam wyzdrowieć
więc przygotowałam się psychicznie na trudności jakie towarzyszą wychodzeniu z
choroby. Od kilku mscy nie mam objawów ale to tylko
wierzchołek góry(gigant o nazwie bulimia), który staram się usunąć ze swej drogi
życiowej. Przyszło mi pogodzić się z coraz większą ilością kilogramów jednak
dopiero teraz poczułam, ze naprawdę zaczęłam się lubić i podobać sobie, pomimo
wielgachnego brzucha itp.To nie sztuka akceptować się jeśli ma się super niską
wagę, bo największą trudnością jest pokochanie siebie pomimo tego, ze ciało nie
spełnia wszystkich naszych oczekiwań(a o to przecież chodzi, by zaakceptować sie
pomimo...).Nie oznacza to, ze zawsze tak bezproblemowo godzę się z narastającym
tłuszczykiem. Nierzadko przeżywałam kryzysy i załamania w kontakcie z lustrem,
ale do tej pory udaje mi sie z tych starć wychodzić zwycięsko tzn bez
rzygania..Nieraz najadłam się jak dzikoświń i kibel prawie, ze wzywał mnie do
nakarmienia go...ale i to udawało mi się przezwyciężyć. Na następny raz miałam
nauczkę, by się tak nie przejadać, bo wtedy pokusa zwymiotowania znowu wróci.
Pocieszam się, ze nawet zdrowym ludziom zdarza się przejeść więc człowiek z
zaburzeniem odżywiania również nie uniknie takich wypadków przy pracy. Przyjmuję
je z pokorą i z nadzieją, ze kiedyś nie będę może już tak często leciała na pysk.
Przez cały ten czas jedna zasada nie została jednak przeze mnie złamana:nawet po
wypasionej sjeście ani razu nie poleciałam w kibel!!!! I z tego jestem
dumna!Czuję, ze dojrzałam już do zdrowia i do tego,by odstawić zupełnie bulimię,
a fakt bezobjawowego przeżycia wielu dołów i trudności, upewnia mnie w
przekonaniu, ze to możliwe i że DAM RADĘ.
Wspomniałam tu o jednej trudności jaka niesie ze sobą rozwiązywanie problemu ale
jest ich przecież o wiele więcej, a każda z nas przechodzi tę drogę na swój
własny, indywidualny sposób. I trzeba być na różne przeszkody
przygotowanym...Jednak oprócz ciężarów związanych ze zdrowieniem, pojawiają się
coraz to nowe korzyści np. zaprzestanie dzielenia żarcia na tzw dobre i złe,
jedzenie wszystkiego i uwolnienie się od ciągłego przeliczania kcal itp.To znowu
tylko przykład w zakresie skutków zew., te najważniejsze osiągnięcia i zdobycze
sięgają jednak każdego zakamarka duszy.
Wydaje mi się, ze w przypadku zwalczania każdego uzależnienia, w tym buli i ano,
konieczne jest zrobienie pierwszego kroku jakim jest "przyznanie sie do swej
bezsilności wobec skutków uzależnienia i utraty kontroli nad własnym
życiem"(terapia 12 kroków).Bez tego nie można ruszyć się dalej.Z drugiej strony
nie warto zbyt długo zatrzymywać się na tym pierwszym etapie, bo wtedy nie
będzie widać postępów.Samo przyznanie się do choroby, uznanie swej bezradności
wobec niej nie załatwia sprawy. Potrzebne jest dalsze działanie, ale na wszystko
jest czas. Trzeba wykazać się cierpliwością, systematycznością, wytrwałością,
pokorą, czujnością, jasnością myślenia, by wreszcie zauważyć narodziny "nowego
człowieka", którym się stajemy.
Wszystkim tu obecnym życzę tego, co potrzeba do pokonania choroby... i oby nigdy
nie zabrakło Wam wiary, ze wyzdrowienie jest możliwe!!!3mam kciuki, serdeczności
ślę!!!!!
Obejrzyj resztę wiadomości
Temat: c.d. Fundamentalna wlasnosc rzeczywistosci
Użytkownik "Albert" <robert@pletwa.pl ["Analiza odpowiedzi Robaka" - wstęp do książki "rozmowy z robakami i trollami - teoria i praktyka"]
Najwyższy czas chyba pokazać Tobie (wbrew temu co piszesz - patrz 4 linijki wyżej) i pozostałym grupowiczom bezsensowność i płytkość tekstów i komentarzy, które piszesz (poza nielicznymi wyjątkami - ale to absolutnie nic nie znaczy, bo uważam, że przy takiej ich ilości i tempie w jakim je płodzisz i tak istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że coś mądrego ktoś z tego wyciągnie - a na to to już nie masz wpływu i nie mów, że taki miał być ich cel). No więc te komentarze, poza tym że jest ich ogromna ilość, że są całkowicie bezsensowne i że są nędznym powtarzaniem ogromnej ilości "łykanych" dookoła mądrości i cytatów bez najmniejszego zastanowienia się nad ich sensem są ewidentnym przykładem rozwoju wstecznego. Oto przepis na "mądrość": 1. weź 200 cytatów różnych myślicieli i znanych ludzi 2. naucz sie ich na pamięć 3. stosuj gdzie popadnie po słowach kluczowych, które w nich występują Oto przepis na "zabawność": 1. weź 200 najlepszych dowcipów 2. naucz się ich na pamięć 3. stosuj gdzie popadnie i w każdym towarzystwie w zależności od potrzeb Taki sposób osiągania sukcesu/skutku jest chętnie stosowany przez nieprzeliczoną rzeszę tanich błaznów. Najciekawsze jest to, że większość ludzi to toleruje. Fajno jest usłyszeć od czasu do czasu coś "mądrego", lub "zabawnego". Ale zależy jak długo. Prędzej czy później takie zachowanie staje się po prostu drażliwe i stąd już prosta droga do tego aby się odwracali na pięcie, co też czynię tym postem (of course z możliwością powtórnego odwrócenia się w stronę rozmówcy, gdy post ten zostanie przez niego zrozumiany i na stałe utrwali się w jego pamięci, tzn. dotrze do jego szarych komórek i zostanie zbudowana między nimi piękna sieć połączeń, której nawet wielokrotna liczba upojeń alkoholowych nie będzie w stanie całkowicie rozerwać). Przejdźmy do meritum: Oto jeden z (chyba już) tycięcy przykładów, które możnaby przytoczyć. - Pytanie: "nie wiem jaki jest sens wygrzebywania INFORMACJI z sieci sprzed 4 lat i kontrowania jej" - Odpowiedź: "Sens moich 'postów' jest niejawny :o) Wyciąganie informacji z przeszłości ma sens (np. nauki z Biblii)" Pozwolę sobie na delikatny rozbiór tej krótkiej konwersacji. Pytanie (a przynajmniej uznane za pytanie, ponieważ nastąpiła próba odpowiedzi) dwuczłonowe z koniunkcją w środku, czyli "i" co oznacza według reguł boolowskich konieczność rozbicia pytania na dwa odrębne: "jaki jest sens wygrzebywania informacji sprzed 4 lat?" "jaki jest sens kontrowania jej?" ..rozpatrywane jednocześnie. Odpowiedź skoncentrowała się tylko na pierwszym pytaniu, pomijając całkowicie pytanie drugie (może to być efektem pobieżnego czytania przez rozmówcę, lub nie znajomości podstawowych zasad logiki), co powoduje, że już w tym momencie odpowiedź jest całkowicie bez sensu i nie na temat. Wywód można by zakończyć już w tym miejscu, ale pójdźmy dalej... Na pytanie "jaki jest sens..." otrzymano odpowiedź dwuczłonową: "sens moich postów jest niejawny" "wyciąganie informacji z przeszłości ma sens (np: z Biblii)" Analizując pierszy człon odpowiedzi widać wyraźnie, że nie jest to odpowiedź na zadane pytanie. Wprowadzono wyłącznie pojęcie "sens jest niejawny" co oznacza, że dla samego rozmówcy nie jest jasne to co pisze, lub (i tu UWAGA!) zwrócenie uwagi na własną osobę, o czym świadczy słowo "moja" oraz wprowadzanie elementu tajemniczości ("jest niejasny"). Drugi człon odpowiedzi to już całkowite masło maślane. Na pytanie "jaki jest sens.." odpowiedziano: "ma sens, np:". Gdyby pytanie brzmiało: "Czy ma sens", lub lepiej "Czy istnieje przypadek w którym jest sens..." odpowiedź byłaby całkowicie logiczna i poprawna. Przyczyn takiego sposobu odpowiadania na pytania może być wiele. Prawdopodobnie jest to skutek braku podstawowych zasad gramatyki, ale być może pierwszy skutek uzależnienia od internetu, na którym to pojęciu książka "rozmowy z robakami i trollami - teoria i praktyka" będzie się skupiać. Skończę ciepłym stwierdzeniem: "kochane dzieci, nie pchajcie się do matrixa, bo może Was wciągnąć". Zdrowko Albert
Zdrówko Albert :) Nie pamiętam czy mówiłem Ci, że miałem kiedyś kota o imieniu "albert". No niestety skończył smutnie, bowiem złapał go jakiś szalony naukowiec, zamknął do pudełka, a następnie nakłówał pudełko szpiczastym bagnetem zeby się przekonać czy kotek żyje. Trzy razy przeżył ale po trzecim razie wkurzył się i popełnił samobójstwo. Głupi naukowiec nie spytał mnie najpierw bo bym mu powiedział aby zrobił rentgena - tymczasem ten sadysta lubiący znęcać się nad zwierzętami i tak by pewno nic nie zrozumiał więc los "alberta" był raczej przesądzony. Wracając do rzeczy. Bardzo ładnie wypunktowałeś temat oraz myśl przewodnią Twojego posta. Jednakże wkradła się pewna nieścisłość. Owszem podajesz cytaty lecz nie zamieściłeś adresu źródła Spieszę więc uzupełnić tę nieścisłość i podaję link: http://niusy.onet.pl/niusy.html?t=artykul&group=pl.sci.psychologia&ai... Jeśli masz jeszcze jakieś pytania to zapraszam do rozmowy. Chetnie udzielę wyczerpujących wyjaśniń. :) to na drugą nóżkę <sdrufko |/ re:
Obejrzyj resztę wiadomości
Temat: Odejsc czy ratowac to malżenstwo
moja rada: musisz postawic sprawe jasno -albo przestaje pic i zaczyna sie
leczyc z depresjii, albo odchodzisz !!!
zycie z osoba uzalezniona,ktora sie nie leczy to zawsze droga w dol !!!
mowie to z wlasnego doswiadczenia -moj maz uzaleznil sie od rzeczy uwazanych
za "raczej nie grozne", dlatego wczesniej probowalam nie dostrzegac problemu,
zwalalam wine za jego zachowanie na jego znajomych; kiedy porozmawialam z nimi
i sprobowali mi pomoc, on zaczal sie spotykac z innymi osobami - wtedy
zrozumialam, ze to nie towarzystwo na niego wplywa, tylko on wybiera ludzi,
ktorzy podtrzymuja jego nalog
jezeli ma nie pic to on musi podjac ta decyzje -nikt inny tego za niego nie
zrobi
kiedy to sie rozkrecalo - tak jak ty - bylam w ciazy i nie moglam uwierzyc ze
nasza ciaza dla niego nie ma specjalnego znaczenia; ciagle wymyslalam cos na
jego usprawiedliwienie, a on slowami zapewnial mnie o wielkiej milosci do mnie
i do dzoiecka, ale czynami tej milosci zaprzeczal
to jest tez skutek uzaleznienia -uzalezniony chce dobrze, ale mu nie wychodzi,
bo pozwala nalogowi kontrolowac swoje zachowanie
i dopoki nie wyzwoli sie z nalogu nie ma mowy o tym, zeby mogl kogos kochac
bo nalog bedzie wciaz uparcie walczyl o zajecie najwazniejszego miejsca w jego
zyciu - wazniejszego niz ty i dziecko (!!!)
probowalam wszystkich sposobow aby do niego dotrzec - nie udalo sie;
wyprowadzilam sie do mamy i powiedzialam ze wroce jak sie zmieni i jak zrobi
remont; ze go kocham ale nie potrafie juz wytrzymac tego jak mnie traktuje;
myslisz ze to cos dalo? nic - 2 miesiace pozniej urodzila sie Nadzia, maz byl
przy porodzie, zapewnial o swojej milosci, ble ble ble, ale remont robila moja
mama, a ja go konczylam kiedy nie mogac sie juz doczekac szczesliwego zycia
rodzinnego wrocilam tydzien po porodzie do mieszkania meza
myslalam, ze pojawienie sie dziecka na swiecie moze go zmieni, ale tez sie
mylilam - my bylysmy tylko dodatkiem do jego wlasciwego zycia ktore juz wtedy
non stop krecilo sie wokol nalogu
nie wspominam tego okresu zle - bo majac dziecko nie cierpialam juz braku meza,
bo zwyczajnie milosc ktora chcialam mu dawac dawalam Nadzi
bylam bardzo szczesliwa jako matka, czulam sie atrakcyjna jako kobieta, dawalam
z siebie wszystko zeby byc dobra mama, nie przerwac studiow, zadbac o dom, o
siebie i o meza- tylko ze maz odtracal moje starania;
znajoma powiedziala mi "ludzie sie nie zmieniaja, tylko przyczajaja, bo aby sie
zmienic potrzeba dorosnac" i moglam obserwowac to na przykladzie mojego meza,
ktory co jakis czas obiecywal poprawe i nawet probowal wprowadzic ja w zycie,
ale zawsze wracal do stanu poprzedniego
zrozumialam, ze ja go nie zmienie, tylko on sam; a zeby chcial zmienic swoje
zachowanie,musi docenic wartosci takie jak rodzina, malzenstwo, itd. a zeby je
docenic musial dostac od zycia niezla szkole - wyslalam go do pracy za granice,
ma tam przymusowy odwyk, ciezkie warunki zycia - i jak na razie zrozumial juz
pewne rzeczy, jeszcze pytanie: czy wytrwa?
wiem ze kobiety mecza sie w nieudanych zwiazkach latami, niekiedy cale zycie -
pomysl o tym z tej perspektywy - jak was widzisz za 10, 20 lat?
ja cierpialam kilka miesiecy -niestety i na szczescie byl to koniec ciazy i
poczatek zycia z bobasem -niestety, bo musialam sie sporo nadenerwowac, a to
przeciez szkodzi dziecku i meczy mloda mame, ktora potrzebuje wsparcia i
pomocy, a nie dodatkowych problemow; a na szczescie - bo dzieki dziecku
wiedzialam ze musze byc silna, przetrwac i szybko ta sprawe rozwiazac;
nauczylam sie bardzo waznej rzeczy: on nie jest mi niezbedny do zycia -kocham
go, ale poradze juz sobie bez niego; jestem o wiele silniejsza i madrzejsza;
jesli chce byc ze mna to na moich warunkach; a jesli bedzie je spelnial to i ja
dla niego bede sie starac;
w skrocie i uproszczeniu tak wyglada moja historia - opisalam ja, bo twoja moze
byc bardzo podobna -przemysl to sobie czy warto przechodzic przez cierpienie,
aby w koncu sie opamietac i powiedziec dosc
mysle, ze nie - mysle, że lepiej od razu okreslic jasne granice
twoj maz jest chory -gdy zabronisz mu pic i wloczyc sie po nocach tlumacz mu
zawsze ze robisz to z milosci do niego, bo chcesz mu pomoc aby psychicznie
stanal na nogi, bo alkohol poteguje wahania emocjonalne, czyli przyczynia sie
do poglebienia depresji
mow mu o tym jak chcesz zeby wygladalo wasze zycie po urodzeniu dziecka, przy
depresji trzeba ustanawiac sobie jakies cele i stale miec zajety czas- wspieraj
go w szukaniu pracy i remoncie, ale delikatnie
jesli zlamie obietnice, chocby tylko raz, badz konsekwentna
gdy czytam twoj list mysle: zostaw go od razu -oszczedzisz sobie tylko
rozczarowan i cierpienia,
ale wiem jakie to trudne...
i pamietaj: NIE JESTES WINNA ANI JEGO DEPRESJI, ANI TEMU ZE PIJE !!!
to on jest temu winien i to on musi sobie z tym poradzic
nie traktuj go jak dziecko - niech poczuje ze przestaje byc biednym malym
chlopczykiem, pepkiem swiata, za to bedzie ojcem - osoba odpowiedzialna za
cieie i za dziecko, to powinno dac mu sile aby nie popadac w doly
i troche drastycznie na koniec (jezeli postanowisz go zostawic):
boisz sie zeby sobie czegos nie zrobil -a wolisz ogladac jak przez lata powoli
zabija siebie, wasza milosc, wrazliwosc dziecka (poprzez rozwijajacy sie
alkoholizm i rownolegle chorobe psychiczna)?
zreszta takie osoby na ogol nie sa w stanie sobie nic zrobic, wiec chyba "warto
zaryzykowac"
sorki za ewentualne pisanie bez ladu i skladu, ale juz zasypiam
pozdrawiam cie serdecznie :) i trzymam kciuki za uzdrawianie lub zrywanie
Obejrzyj resztę wiadomości
Temat: Czy mamy prawo kształtować dzieci?
Beatko!
Zróbmy założenie, że, dyskutując, nie będziemy obrabiać w wyobrażni przypadków drastycznych, bo zresztą, jeżeli ktoś podjąłby ten wysiłek, o którym mówię, to i od maltretowaniua dzieci umiałby się powstrzymać.
Zacznę od tego, czy dziecko nie będzie myślało, że to od niego zależy jakość rodzicielskich uczuć. Może nawet będzie mu taka myśl majaczyć, zwłaszcza, że dookoła wszyscy kochają wszystkich ZA COŚ i jest to tak powszechne, że już nie budzi w zasadzie refleksji. (Ja tam wolę być kochana za darmo, bo nie obawiam się, że kiedy się kochającemu otworzą oczy to z miejsca przestanie. Kiedyś na na tej witrynie był cytat z pięciolatka, że kocha mamę za to, że mu kupuje samochody, a zaraz następne zdanie było, że gdyby mu nie kupowała, to by ją też kochał. To dziecko jest już jedną nogą w "naszym świecie", zaraz jego spontaniczna prawda umknie mu.) Dlatego nie wystarczy samo zaniechanie, trzeba aktywnie przeciwdziałać temu, żeby dziecko nie pomyślało, że jest kochane za coś.
Ale tylko dlatego, że taka panuje kultura, bo z natury dziecko by do takiego wniosku nie doszło. Ładna mama i nie-ładna mama są przez swoje dzieci kochane tak samo. Dziecku nie przychodzi do głowy, ze kochałoby swoją mamę bardziej, gdyby była "lepsza", po prostu kocha akurat tę kobietę, bo ta jest jego matką i zapewne nawet nie zadaje sobie trudu oceniania jej "jakości", bo nie ma ona żadnego znaczenia. Innego sposobu kochania dziecko nie zna, wiec tak samo rozumie miłość rodziców do siebie - kochają je, bo to ono jest ich dzieckiem. Spontanicznie sobie nie wymyśli, że gdyby było inne, to byłoby kochane inaczej.
Musimy też sobie wyobrazić, z jakim "światopoglądem" dziecko zaczyna swoje życie. Oto znalazło sie na świecie słabe, zależne, nic nie rozumiejące i ma za zadanie na tym świecie przeżyć, nauczyć się jego właściwości i reguł, nauczyć się koniecznych umiejętności. Rodzice jako całość, razem z jakością i sposobem okazywania ich uczuć wobec dziecka są częścią zastanego środowiska dziecka, do którego musi się ono dostosować. Nie rodzi się rewolucjonistą - przez pierwsze lata życia z biologicznej konieczniości wyznaje filozofie stoicką: "nie umiesz zmienić, to zaakceptuj". Niedostatek czułości, zrozumienia, nieadekwatne do przewiny zachowania rodziców są bez porównania bardziej przykre dla dziecka niż to, że na brzozę nie da się wejść do samego czubka, bo ma za miękkie gałęzie, ale to zjawiska podobnie będące poza zasięgiem dziecięcego wpływu.
To wcale nie znaczy, że nie będzie odczuwać niedostatków i że nie będzie mu z ich powodu przykro. Niewątpliwie jest granica, po przekroczeniu której poziom stresu będzie prowadził do psychicznych komplikacji. Ale mówimy cały czas o sytuacji, kiedy dziecko ma tę bązę, o której pisałam, z jej zasadniczym elementem takim, że ma pewność, że nie nastąpi nagła zmiana zachowania rodziców, że nie odrzucą go z powodu jego wad. To znaczy ma bazę całkiem stabilną, tylko nie tak wygodną, jakby sobie życzyło. Po moich dzieciach mogę Ci powiedzieć, że dziecko, zasadniczo godząc się z losem, nie traci jednak nadziei, nie pozostaje bierne, tylko do skutku sygnalizuje, że te niewygody mu przeszkadzają. Mówi "mamo, ty źle robisz", "chciałbym, żeby było tak a tak".
To taki obustronnie uczciwy układ: żyjemy razem, szanujemy swoje ograniczenia, mówimy wprost o swoich potrzebach, nie próbujemy się nawzajem zmieniać, tylko wspólnie zmieniamy sytuację i swoje zachowania. Dziecko instynktownie robi to, co stanowi treść najmądrzejszych forumowych porad o układaniu sobie stosunków w rodzinie. Mówię Ci, Beata, że dzieci naprawdę są mądrzejsze od dorosłych, tylko trzeba im pozwolić być dziećmi.
I naprawdę moje dzieci nie próbują zasłużyć na względy, na przykład coś mówiąc czy robiąc szczególnego. Wiedzą, że to we mnie problem, a nie w nich.
Beatko!, nie chwalę swoich dzieci i jeszcze kiedy ktoś je chwali, przypisując im jakieś cechy, to pochwałę unieważniam. I zaręczam, że nie jest im tego żal, bo to, co mówię odpowiada temu, co i tak myslą.
Po pierwsze myślą, że jak ktoś cokolwiek mówi, to jest to "częścią" tej osoby (to jest ktoś, kto tak mówi), ale jego mówienie nie ma mocy sprawczej wobec innej osoby. Rozumieją doskonale, że nie stają się ani trochę inne tylko dlatego, że ktoś coś mówi.
Po drugie nie biorą serio pochwały, bo jest niewiarygodna. Dzieci są "gorsze" od większości osób dookoła, "jestem dzieckiem" i "jestem (w czymś) gorszy" znaczy dla nich to samo i jest EMOCJONALNIE OBOJĘTNYM FAKTEM. Jestem mądry? A ilu madrzejszych! Umiem dużo? A ile jeszcze do nauczenia!
Wierzę, że Twojemu dziecku pochwały sprawiają przyjemność. No cóż, to po prostu uzależnienie. Zaczęło się od tego, że chwaliłaś w sytuacjach intymnych, miłym tonem głosu, przytulając, czule patrząc itd. Nastąpiło skojarzenie chwalenia z tymi naprawdę przyjemnymi doznaniami. W wypadku małego dziecka, które jest rzeczywiście zadbane emocjonalnie to nie wyrządza żadnej szkody. Schody jednak zaczynają się , kiedy dziecko w oparciu o treść pochwał zaczyna budować swój wizerunek, a razem z tym procesem zaczyna odbierać sygnały ze świata zaprzeczające temu wizerunkowi. Wtedy dopiero w pełnej krasie ujawniają się skutki uzależnienia - przyjemność z uzależniacza owszem, ale okupiona cierpieniem, kiedy go zabraknie. A przed zaprzeczeniami ze strony otoczenia nie umiesz dziecka uchronić.
To, że się to wymyka Twojemu zrozumieniu, wcale mnie nie dziwi. Ja to wszystko rozumiem bardzo dobrze i uwolniłam się od potrzeby posiadania wizerunku, ale i tak reaguję jak pies Pawłowa na pochwały i zarzuty. Przypisanie przyjemności do pochwały i dyskomfortu do nagany jest tak głębokie, że odbywa się na poziomie reakcji fizjologicznych. Ale to jest właśnie przypisanie, od którego dzieci są wolne tak długo, aż im się to nie przypisze, a przypisują w najlepszej wierze sami rodzice.
Na pewno zgodzisz się, że dziecko, które przechodzi nad pochwałą do porządku dziennego jest silniejsze od takiego, które potrzebuje pochwały. Problem tylko w tym, czy mi uwierzysz, że to jest możliwe. Wybadaj synka, czy dziecięce rozumowanie na temat sensowności pochwał, które parę akapitów wyżej przedstawiłam, jest mu obce, może on Cię przekona.
Cieszę się, że pytasz, bo to na pewno nie tylko Twoje wątpliwości, pozdrawiam, joanna
Obejrzyj resztę wiadomości
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plraju.pev.pl
Strona 2 z 2 • Wyszukiwarka znalazła 87 postów • 1, 2
|
|
Cytat |
Do polowania na pchły i męża nie trzeba mieć karty myśliwskiej. Zygmunt Fijas Tylko poeci i kobiety potrafią wydawać pieniądze tak, jak na to zasługują. Facilius oppresseris quam revocaveris (ingenia studiaque) - (talenta i nauki) łatwiej można stłumić, niż do życia przywrócić. Fakt podstawowy, że jesteśmy życiem, które chce żyć - uświadamiamy sobie w każdym momencie naszego istnienia. Albert Schweizer Da mihi factum, dabo tibi ius - udowodnij fakt, a ja ci wskażę prawo.
|
|